Nie były to może
najromantyczniejsze oświadczyny jakie bym sobie wyobraziła, ale widząc
uklękającego Marc’a zasłoniłam usta dłońmi, żeby nie wyrwał mi się żaden
wulgaryzm, który miałam na myśli.
- Soledad, nie musimy brać
ślubu już teraz, zaraz. Chciałbym, żebyś nosiła ten pierścionek, który będzie
Ci przypominał, że jesteśmy razem i kiedyś planujemy się pobrać. – wyjął z
kieszeni małe czarne pudełeczko.
- Nie mów, że nosisz go od
dawna.
- W czasie wypadu na Ibizę
pojechałem z Sergim, Alexisem i Muniesą do jubilera w Madrycie. Mam jedynie nadzieję, że
Ci się spodoba, bo to właśnie w tym pierścionku zakochał się Sanchez i nie
chciał go zdjąć z palca.
Zaśmiałam się pod nosem i
podniosłam wieko pudełeczka. Pierścionek był zjawiskowy i w życiu nie
pomyślałabym nawet, że chłopcy mogą mieć taki gust. Wyglądał na kosztowny,
dopieszczony i dosłownie zwalił mnie z nóg.
- Skoro są przy nas nasze
mamy to załatwimy to za jednym zamachem. – zwrócił się do mojej mamy. –
Chciałbym zapytać czy mogę prosić pani córkę o rękę.
Moja mama wycierała mokre od
łez policzki i w między czasie robiła nam zdjęcia swoim telefonem komórkowym.
Na jego słowa załkała gorzko i krzyknęła jedynie, że się zgadza.
- Sol, decyzja już teraz
należy do Ciebie. – uśmiechnął się szeroko. – Wyjdziesz za mnie?
Miałam ochotę wybiec,
krzyknąć, że kategorycznie odmawiam, ale utonęłam w jego oczach. Były takie
przeszywające i nie mogłam im powiedzieć „nie”. Kochałam go z całego serca, ale
fakt że zaręczaliśmy się jako para gówniarzy najbardziej mnie irytowała.
Mogliśmy poczekać z tym jakiś czas, a tak czekało nas wieczne narzeczeństwo.
- Co mogę powiedzieć? –
westchnęłam trzymając jego dłoń w swojej dłoni. – Tak.
Mamy zaczęły piszczeć i
wrzeszczeć, aż moje bębenki chciały same wyskoczyć przez okno.
Marc wsunął na mój palec
okazały pierścionek, a sam podniósł się i delikatnie musnął mnie w usta.
- Kocham Cię. – szepnął i
usiadł obok mnie nie odrywając ode mnie wzroku. Myślałam, że zareaguję gorzej,
ale jak się okazało nawet było mi przyjemnie i dziwnie ekscytująco. Nie
planowałam swoich zaręczyn od dziecka, jak robią to niektóre dziewczyny, a
czasami nawet się wzdrygałam na myśl o ślubie. Nie chciałam być komuś
podporządkowana i oddana na zawsze. „Zawsze” to zbyt duże słowo. Jednak z
biegiem lat, kiedy wreszcie odnalazłam swoją miłość byłam gotowa za niego wyjść
choćby zaraz. Nie chciałam jednak tego całego szumu i blichtru, który miał towarzyszyć
zaślubinom. Chciałam tego uniknąć za wszelką cenę.
Idealnie by było gdybyśmy
byli sami. Tylko nasza dwójka i ksiądz.
- Mamo, nie planuj ślubu, bo wiem że już
zacierasz ręce na samą myśl. Jasne? – zwróciłam się do rodzicielki, która już
wymieniała porozumiewawcze spojrzenia z mamą Marc’a.
- Ależ Soledad! Daj się nam
nacieszyć tą chwilą! – westchnęła głośno. Spiorunowałam ją wzrokiem. – Dobra,
to my się już może zbieramy, co?
- Tak, tak. Zostawmy
narzeczonych samych. – uśmiechnęła się pani Maria. Pożegnaliśmy się i kiedy
zamknęłam za nimi drzwi wejściowe, mogłam wreszcie odetchnąć z ulgą.
Marc był do rany przyłóż. Delikatnie
muskał mój policzek, chciał spędzić ze mną każdą możliwą chwilę, bo za niedługo
mieli rozpocząć jakieś tournée. Byłam jednak na niego trochę zła, bo postawił
mnie naprawdę w niezręcznej sytuacji.
- Nawet nie wiesz jak się
cieszę. – szepnął mi wprost do ucha. Uśmiechnęłam się zalotnie i wtuliłam w
jego ramię.
Było mi jak w niebie.
*Rok później*
Dokładnie rok później miał
odbyć się długo wyczekiwany przeze mnie ślub, pary moich najlepszych przyjaciół:
kuzynki Babi i Sergiego Roberto.
Narzeczeni byli wprost
stworzeni dla siebie i nie widzieli poza sobą świata. Cieszyłam się ich
szczęściem, a jeszcze bardziej tym, że poproszono mnie i Marc’a byśmy zostali
ich świadkami. To w zasadzie dzięki nam gołąbki się poznały i nie mogli chyba
lepiej wybrać! Byłam cudowną świadkową, która wszystko trzymała w swoich ryzach
i o wszystkim decydowała. Czułam się jakby był to mój własny ślub, co czasami
prowadziło do kłótni między mną, a Babi, która niekiedy miała inne zdanie co do np.
bukietu ślubnego. Krzyczała wtedy, żebym zajęła się organizacją mojego ślubu z
Marc’iem, bo jeżeli tak dalej pójdzie to będziemy „wiecznym narzeczeństwem”.
Byliśmy zaręczeni dopiero od
roku i nie wiem naprawdę dlaczego wszyscy na nas wymuszali ślub. Marc wielokrotnie
próbował mnie przekonać byśmy wybrali jakąkolwiek datę, by mamy i przyjaciele dali nam
spokój. Miałam do tego jednak inne podejście. Chciałam, żeby wszyscy dali mi
święty spokój, a kiedy przyjdzie czas, na pewno by się pierwsi o tym dowiedzieli.
- Przyjechały kwiaty. –
usłyszałam głos dziewczyny Muniesy, która pomagała mi w pracy nad
przygotowaniami. Miałam swój niezawodny notesik, w którym zapisane miałam
wszystko co było mi potrzebne i niezbędne do pięknej uroczystości i pilnowałam
go jak oka w głowie. Nie mogłam pozwolić na to by mi zaginął. Co to, to nie.
Weszłam bezpardonowo do
pomieszczenia, w którym przygotowywali się panowie i nie zważając na ich
sprzeciwy podeszłam do pana młodego, który zakładał na siebie marynarkę.
- Znasz plan, prawda? – zwróciłam
się do niego. – Samochód przyjedzie po Ciebie punkt 16:00. Najwyżej będziesz
trochę wcześniej, ale musimy wziąć pod uwagę korki. – wzrokiem próbowałam
odnaleźć Marc’a. – Masz obrączki?
- Obrączki? Ja miałem je
mieć? – spojrzał na mnie zaskoczony przerywając zawiązywanie krawatu. Te słowa o mało nie wywołały u mnie ataku
paniki. Wzięłam głęboki wdech i podeszłam do chłopaka, który uśmiechał się
szeroko.
- Chcesz, żebym zeszła na
zawał?
- Czy Ty nie przesadzasz? To
nie nasz ślub, a mam wrażenie, że bardziej się nim przejmujesz od młodej pary. –
złapał mnie za ramiona. – Wyluzuj.
Zrzuciłam jego dłonie i
odwróciłam się na pięcie do wyjścia. Jeszcze tego mi było do szczęścia
potrzebne. Zamiast słów pochwały, dostałam po nosie. Ja tylko chciałam, żeby wszystko
było idealne i dopięte na ostatni guzik. Czy to wiele?
Skoro dawałam się wszystkim we
znaki, to Babi mogła zatrudnić kogoś kto urządza takie wesela zawodowo, a nie
mnie. Mogłam siedzieć, popijać drinki i niczym się nie przejmować. A tak
biegałam jak potrzepana i musiałam wszystkiego dopilnować osobiście.
Po czternastej oddałam się w
ręce wizażystki i fryzjerki, ale dalej trzymałam w dłoni mój notes. Po stokroć
studiowałam swoją listę i próbowałam sobie przypomnieć czy o wszystko zadbałam
odpowiednio.
Obok mnie, w fotelu siedziała
panna młoda, która stresowała się jeszcze bardziej niż ja. Fryzjerka układała
jej włosy, kosmetyczka malowała, a mimo to nie przeszkadzało jej to by popijać
szampana.
- Hej, Bab. Wszystko ok? –
zwróciłam się do blondynki.
- Jestem tylko śmiertelnie
przerażona. Mam wyjść na człowieka, którego kocham nad życie, ale mimo to mam wątpliwości.
A co jeśli nie jestem dla niego dobrą kandydatką? – spojrzała na mnie
zaszklonymi od łez oczyma.
- Babi, nie mów tak. Jesteś
wspaniała i Sergi kocha Cię całym sercem. Gdyby tak nie było to nie oświadczył
by Ci się w Paryżu… nie dostałabyś ogromnego brylantu i nie byłabyś w tym
miejscu, w którym jesteś teraz. Masz założyć sukienkę, dojść do ołtarza i być
na sto procent przekonana, że chcesz za niego wyjść. Zrozumiano?
- A Ty i Marc? Jesteście
zaręczeni od roku, a my od dwóch miesięcy… czy to nie jest za wcześnie na ślub?
- Ja i Marc znamy się całe
życie i możemy poczekać na ślub jeszcze przez jakiś czas. – puściłam jej oczko.
- Nie chcesz za niego wyjść?
- Chcę i to zrobię, ale
jeszcze nie wiemy kiedy. Dopiero co skończyło się Euro, niedługo rozpoczyna się
nowy sezon, ja pracuję w korporacji… nie mam do tego głowy.
- A jednak zgodziłaś się mi
pomóc w organizacji ślubu.
- To co innego. To było dla
mnie wielkie wyzwanie i chyba drugi raz nie chcę tego przechodzić. – zaśmiałam się
i kucnęłam obok niej. – Bab, kochasz go? – blondynka przytaknęła momentalnie
głową. – Weźmiesz z nim ślub, jutro polecicie na Hawaje z Twoją przepiękną
córeczką i o niczym więcej nie myśl. To Twój dzień.
- Dziękuję, Soledad. Dziękuję
za to, że zawsze mogę na Ciebie liczyć!
Zabroniłam jej płakać, by jej
piękny makijaż nie spłynął po policzkach i mocno ją przytuliłam. Dziwne, jak kiedyś
za sobą nie przepadałyśmy, teraz… byłyśmy jak siostry.
Zostawiłam pannę młodą w
pokoju, a sama skoczyłam na piętro do drugiego pokoju by założyć swoją kreację. Była
klasyczna, niewymyślna, ale przepiękna. Beżowa, rozkloszowana sukienka na
grubszych ramiączkach, do tego czarny żakiecik z baskinką i beżowe szpilki na
mega wysokiej szpilce. Byłam praktycznie gotowa, a bransoletkę czy pierścionek zaręczynowy
zakładałam pospiesznie schodząc po schodach.
- A Ty gdzie tak biegasz? –
na samym końcu schodów stał Marc. Ubrany w czarny, idealnie dopasowany garnitur,
białą koszulę i czarny wąski krawat wyglądał jak milion dolarów. Co ja mówię! Jak
miliard dolarów!
- Lecę do Babi pomóc jej
założyć suknię ślubną. – zeszłam na ostatni stopień schodów i wreszcie byliśmy
sobie równi. Mimo to, że miałam na sobie szpilki.
Marc skradł mi słodkiego
całusa i pobiegł za Sergi’m, który podobno strasznie panikował i kilka razy
próbował zwiać. Zagroziłam, że jeżeli nie pojawi się w kościele to osobiście go
zamorduję i że przyprowadzenie go jest na głowie mojego szanownego
narzeczonego.
Wsiadłam do czarnego Rolls Royce’a
razem z panną młodą i kierowca zawiózł nas prawie pod same drzwi kościoła, w
którym miał odbyć się ślub. Poprawiłam sukienkę Babi i dodałam otuchy, bo
wyglądała na przerażoną.
Ułożyłam druhny w kolejności,
w której miały wejść do kościoła, a sama weszłam bocznym wejściem i zajęłam
miejsce przy ołtarzu obok Marc’a, który złapał mnie za rękę. Czułam jakby to
był dosłownie nasz ślub i nerwy zjadały mnie od środka.
Kiedy muzyk grający na fortepianie (specjalnie
sprowadzany w Valencii) zaczął grać pierwsze nuty, wszystkie pary
oczu skierowały się do wejścia głównego, gdzie pojawiła się przepiękna panna
młoda.
Byłam wzruszona i ściskałam
mocno dłoń Marc’a, który po chwili złapał mnie w pasie. Szczęście mieszało się
z podekscytowaniem i wzruszeniem. Próbowałam się nie rozpłakać i dzielnie
spoglądałam na młodą parę. Sergi był wpatrzony w swoją przyszłą żonę jak w
obrazek i to był naprawdę cudowny widok. Widząc tak zakochanych ludzi, poczułam
dziwne ukłucie w żołądku.
- Chciałabym być na ich
miejscu. – szepnęłam w ucho Marc’a. Brunet spojrzał na mnie szczerze
zaskoczony, bo dobrze wiedział, że to ja byłam głównym powodem, dla którego
ślub jeszcze się nie odbył.
- Mówisz poważnie? –
przytaknęłam głową. – Jestem gotowy, choćby zaraz.
Uśmiechnął się do mnie
szeroko. Ślub pobudził mnie do myślenia o tym, że chciałabym założyć białą
sukienkę i wyjść za swojego ukochanego.
Przez ostatni rok naprawdę
nauczyliśmy się ze sobą żyć. Pierścionek zaręczynowy latał tam i z powrotem,
talerze tak samo, a mimo to zawsze się godziliśmy. Byliśmy praktycznie
nierozłączni, a to czasami się nam najnormalniej nudziło i spędzaliśmy parę dni
z dala od siebie. Później tęskniliśmy jak wariaci i nie mogliśmy doczekać się ponownego
spotkania.
- Barbaro, przyjmij tę
obrączkę… - usłyszeliśmy łamiący się głos piłkarza, który powoli wsuwał
pierścionek na palec swojej narzeczonej. Marc dotknął nosem mojego policzka i z
uśmiechem przyglądał się naszym przyjaciołom.
Wszyscy byli niezmiernie
wzruszeni i kiedy ksiądz ogłosił ich mężem i żoną, zaczęliśmy równo klaskać. To
było piękne wydarzenie i mogłam powiedzieć, że przyczyniłam się to tego w małym
stopniu. Poznałam ich, pomogłam w organizacji ślubu, złożyłam podpis jako
świadek na zakrystii, gdzie zaprowadził nas ksiądz. Byłam wniebowzięta przez ich
szczęście, które emanowało na cały kościół.
Restauracja była przygotowana
na przybycie nowożeńców i wszystko dopięte było na ostatni guzik. Najpierw uroczysta
kolacja, później tańce do samego rana. Bolały mnie stopy, bo ciągle ktoś mnie
odbijał, ale nie narzekałam, bo zawsze wracałam w ramiona Marc’a.
- Weźmy cichy ślub w urzędzie cywilnym,
tylko Ty i ja. – szepnęłam do ucha Marc’a, kiedy siedzieliśmy przy naszym stoliku.
– Ślub taki jak ten organizuje się praktycznie tylko dla rodziny i możemy go
zrobić, ale teraz… bądźmy sami.
- Chcesz, żeby nasze mamy nas
zamordowały? – pocałował mnie w policzek.
- Będą się cieszyć razem z
nami, a wesele zorganizujemy za jakiś czas. Co Ty na to?
- Przecież wiesz doskonale,
że zrobię dla Ciebie wszystko. – uśmiechnął się szeroko. – Ale pod warunkiem,
że zrobimy to w najbliższym czasie.
- Choćby jutro. – odnalazłam jego
usta i złożyłam na nich długi pocałunek. Myśl o ślubie sprawiła, że Marc’owi
zaczęły błyszczeć oczy. Był gotowy biec z samego rana do urzędu i wziąć ślub w
pierwszym możliwym terminie. I chcieliśmy tego oboje, to najważniejsze.
Jak postanowiliśmy, tak
zrobiliśmy. Po hucznym weselu naszych przyjaciół zjawiliśmy się w urzędzie, by
ustalić termin naszego ślubu. Kto by się spodziewał, że aż tyle młodych par
chce wziąć ślub w pierwszych tygodniach września. Miła pani z urzędu wcisnęła
nas na godzinę 13:00 w środę, czyli mieliśmy dokładnie trzy dni. Marc chyba
myślał, że załatwimy to od razu w dżinsach, trampkach i z rozmierzwionymi
włosami. Nie zdawał sobie jednak sprawy, że taki ślub trzeba planować z wielkim
wyprzedzeniem, a nie z dnia na dzień, czy z godziny na godzinę. Gdyby nie
termin środowy, to musielibyśmy czekać, aż ktoś zrezygnuje lub na pierwszy
wolny termin czyli październik.
Miałam dokładnie trzy dni na
znalezienie idealnej sukienki. Nie chciałam zakładać czegoś starego czy
pierwszego lepszego. To miał być nasz dzień. Najpiękniejszy w naszym życiu.
Jezusiee, jak się słodko zrobiło. Może matki ich nie pozabijają za ten potajemny ślub, ale przecież on powinien być dla młodych, a nie pokazem jak to komu się powodzi.
OdpowiedzUsuńCzekam z niecierpliwością na epilog!
Zapraszam do siebie na nowość:
http://im-trying-not-to-love-you.blogspot.com/
ojejku, jaki genialny ten odcinek. Wyobrażałam sobie dosłownie wszystko i zaczęłam się uśmiechać jak głupia do sera kiedy przed oczami miałam Marca w garniturze :D
OdpowiedzUsuńŚlub w środę? No bez jaj! coś czuję, że mamy nie będą tym zachwycone ! :D
Ahh ten Marc. Ślub Babi naprawdę piękny, Sol spisałaś się na złoty medal :)
Jeeeeeeeeeeee !!!!!!!!!!!!
OdpowiedzUsuńNareszcie będzie ślub tak się ciesze :D
Babi i Sergio powodzenia w życiu :D xD
O moj boze, wlasnie zeszlam na zawal ; o
OdpowiedzUsuńNie spodziewalam sie slubu babi i sergiego, ale jest cudownie. Jeej i teraz sol i marc sie pobiora ♥ wiesz, ze cie kocham, prawda? :*