poniedziałek, 19 sierpnia 2013

20. And they lived happily ever after


Nie były to może najromantyczniejsze oświadczyny jakie bym sobie wyobraziła, ale widząc uklękającego Marc’a zasłoniłam usta dłońmi, żeby nie wyrwał mi się żaden wulgaryzm, który miałam na myśli.
- Soledad, nie musimy brać ślubu już teraz, zaraz. Chciałbym, żebyś nosiła ten pierścionek, który będzie Ci przypominał, że jesteśmy razem i kiedyś planujemy się pobrać. – wyjął z kieszeni małe czarne pudełeczko.
- Nie mów, że nosisz go od dawna.
- W czasie wypadu na Ibizę pojechałem z Sergim, Alexisem i Muniesą do jubilera w Madrycie. Mam jedynie nadzieję, że Ci się spodoba, bo to właśnie w tym pierścionku zakochał się Sanchez i nie chciał go zdjąć z palca.
Zaśmiałam się pod nosem i podniosłam wieko pudełeczka. Pierścionek był zjawiskowy i w życiu nie pomyślałabym nawet, że chłopcy mogą mieć taki gust. Wyglądał na kosztowny, dopieszczony i dosłownie zwalił mnie z nóg.
- Skoro są przy nas nasze mamy to załatwimy to za jednym zamachem. – zwrócił się do mojej mamy. – Chciałbym zapytać czy mogę prosić pani córkę o rękę.
Moja mama wycierała mokre od łez policzki i w między czasie robiła nam zdjęcia swoim telefonem komórkowym. Na jego słowa załkała gorzko i krzyknęła jedynie, że się zgadza.
- Sol, decyzja już teraz należy do Ciebie. – uśmiechnął się szeroko. – Wyjdziesz za mnie?
Miałam ochotę wybiec, krzyknąć, że kategorycznie odmawiam, ale utonęłam w jego oczach. Były takie przeszywające i nie mogłam im powiedzieć „nie”. Kochałam go z całego serca, ale fakt że zaręczaliśmy się jako para gówniarzy najbardziej mnie irytowała. Mogliśmy poczekać z tym jakiś czas, a tak czekało nas wieczne narzeczeństwo.
- Co mogę powiedzieć? – westchnęłam trzymając jego dłoń w swojej dłoni. – Tak.
Mamy zaczęły piszczeć i wrzeszczeć, aż moje bębenki chciały same wyskoczyć przez okno.
Marc wsunął na mój palec okazały pierścionek, a sam podniósł się i delikatnie musnął mnie w usta.
- Kocham Cię. – szepnął i usiadł obok mnie nie odrywając ode mnie wzroku. Myślałam, że zareaguję gorzej, ale jak się okazało nawet było mi przyjemnie i dziwnie ekscytująco. Nie planowałam swoich zaręczyn od dziecka, jak robią to niektóre dziewczyny, a czasami nawet się wzdrygałam na myśl o ślubie. Nie chciałam być komuś podporządkowana i oddana na zawsze. „Zawsze” to zbyt duże słowo. Jednak z biegiem lat, kiedy wreszcie odnalazłam swoją miłość byłam gotowa za niego wyjść choćby zaraz. Nie chciałam jednak tego całego szumu i blichtru, który miał towarzyszyć zaślubinom. Chciałam tego uniknąć za wszelką cenę.
Idealnie by było gdybyśmy byli sami. Tylko nasza dwójka i ksiądz.
 - Mamo, nie planuj ślubu, bo wiem że już zacierasz ręce na samą myśl. Jasne? – zwróciłam się do rodzicielki, która już wymieniała porozumiewawcze spojrzenia z mamą Marc’a.
- Ależ Soledad! Daj się nam nacieszyć tą chwilą! – westchnęła głośno. Spiorunowałam ją wzrokiem. – Dobra, to my się już może zbieramy, co?
- Tak, tak. Zostawmy narzeczonych samych. – uśmiechnęła się pani Maria. Pożegnaliśmy się i kiedy zamknęłam za nimi drzwi wejściowe, mogłam wreszcie odetchnąć z ulgą.
Marc był do rany przyłóż. Delikatnie muskał mój policzek, chciał spędzić ze mną każdą możliwą chwilę, bo za niedługo mieli rozpocząć jakieś tournée. Byłam jednak na niego trochę zła, bo postawił mnie naprawdę w niezręcznej sytuacji.
- Nawet nie wiesz jak się cieszę. – szepnął mi wprost do ucha. Uśmiechnęłam się zalotnie i wtuliłam w jego ramię.
Było mi jak w niebie.

*Rok później*

Dokładnie rok później miał odbyć się długo wyczekiwany przeze mnie ślub, pary moich najlepszych przyjaciół: kuzynki Babi i Sergiego Roberto.
Narzeczeni byli wprost stworzeni dla siebie i nie widzieli poza sobą świata. Cieszyłam się ich szczęściem, a jeszcze bardziej tym, że poproszono mnie i Marc’a byśmy zostali ich świadkami. To w zasadzie dzięki nam gołąbki się poznały i nie mogli chyba lepiej wybrać! Byłam cudowną świadkową, która wszystko trzymała w swoich ryzach i o wszystkim decydowała. Czułam się jakby był to mój własny ślub, co czasami prowadziło do kłótni między mną, a Babi, która niekiedy miała inne zdanie co do np. bukietu ślubnego. Krzyczała wtedy, żebym zajęła się organizacją mojego ślubu z Marc’iem, bo jeżeli tak dalej pójdzie to będziemy „wiecznym narzeczeństwem”.
Byliśmy zaręczeni dopiero od roku i nie wiem naprawdę dlaczego wszyscy na nas wymuszali ślub. Marc wielokrotnie próbował mnie przekonać byśmy wybrali jakąkolwiek datę, by mamy i przyjaciele dali nam spokój. Miałam do tego jednak inne podejście. Chciałam, żeby wszyscy dali mi święty spokój, a kiedy przyjdzie czas, na pewno by się pierwsi o tym dowiedzieli.
- Przyjechały kwiaty. – usłyszałam głos dziewczyny Muniesy, która pomagała mi w pracy nad przygotowaniami. Miałam swój niezawodny notesik, w którym zapisane miałam wszystko co było mi potrzebne i niezbędne do pięknej uroczystości i pilnowałam go jak oka w głowie. Nie mogłam pozwolić na to by mi zaginął. Co to, to nie.
Weszłam bezpardonowo do pomieszczenia, w którym przygotowywali się panowie i nie zważając na ich sprzeciwy podeszłam do pana młodego, który zakładał na siebie marynarkę.
- Znasz plan, prawda? – zwróciłam się do niego. – Samochód przyjedzie po Ciebie punkt 16:00. Najwyżej będziesz trochę wcześniej, ale musimy wziąć pod uwagę korki. – wzrokiem próbowałam odnaleźć Marc’a. – Masz obrączki?
- Obrączki? Ja miałem je mieć? – spojrzał na mnie zaskoczony przerywając zawiązywanie krawatu. Te słowa o mało nie wywołały u mnie ataku paniki. Wzięłam głęboki wdech i podeszłam do chłopaka, który uśmiechał się szeroko.
- Chcesz, żebym zeszła na zawał?
- Czy Ty nie przesadzasz? To nie nasz ślub, a mam wrażenie, że bardziej się nim przejmujesz od młodej pary. – złapał mnie za ramiona. – Wyluzuj.
Zrzuciłam jego dłonie i odwróciłam się na pięcie do wyjścia. Jeszcze tego mi było do szczęścia potrzebne. Zamiast słów pochwały, dostałam po nosie. Ja tylko chciałam, żeby wszystko było idealne i dopięte na ostatni guzik. Czy to wiele?
Skoro dawałam się wszystkim we znaki, to Babi mogła zatrudnić kogoś kto urządza takie wesela zawodowo, a nie mnie. Mogłam siedzieć, popijać drinki i niczym się nie przejmować. A tak biegałam jak potrzepana i musiałam wszystkiego dopilnować osobiście.
Po czternastej oddałam się w ręce wizażystki i fryzjerki, ale dalej trzymałam w dłoni mój notes. Po stokroć studiowałam swoją listę i próbowałam sobie przypomnieć czy o wszystko zadbałam odpowiednio.
Obok mnie, w fotelu siedziała panna młoda, która stresowała się jeszcze bardziej niż ja. Fryzjerka układała jej włosy, kosmetyczka malowała, a mimo to nie przeszkadzało jej to by popijać szampana.
- Hej, Bab. Wszystko ok? – zwróciłam się do blondynki.
- Jestem tylko śmiertelnie przerażona. Mam wyjść na człowieka, którego kocham nad życie, ale mimo to mam wątpliwości. A co jeśli nie jestem dla niego dobrą kandydatką? – spojrzała na mnie zaszklonymi od łez oczyma.
- Babi, nie mów tak. Jesteś wspaniała i Sergi kocha Cię całym sercem. Gdyby tak nie było to nie oświadczył by Ci się w Paryżu… nie dostałabyś ogromnego brylantu i nie byłabyś w tym miejscu, w którym jesteś teraz. Masz założyć sukienkę, dojść do ołtarza i być na sto procent przekonana, że chcesz za niego wyjść. Zrozumiano?
- A Ty i Marc? Jesteście zaręczeni od roku, a my od dwóch miesięcy… czy to nie jest za wcześnie na ślub?
- Ja i Marc znamy się całe życie i możemy poczekać na ślub jeszcze przez jakiś czas. – puściłam jej oczko.
- Nie chcesz za niego wyjść?
- Chcę i to zrobię, ale jeszcze nie wiemy kiedy. Dopiero co skończyło się Euro, niedługo rozpoczyna się nowy sezon, ja pracuję w korporacji… nie mam do tego głowy.
- A jednak zgodziłaś się mi pomóc w organizacji ślubu.
- To co innego. To było dla mnie wielkie wyzwanie i chyba drugi raz nie chcę tego przechodzić. – zaśmiałam się i kucnęłam obok niej. – Bab, kochasz go? – blondynka przytaknęła momentalnie głową. – Weźmiesz z nim ślub, jutro polecicie na Hawaje z Twoją przepiękną córeczką i o niczym więcej nie myśl. To Twój dzień.
- Dziękuję, Soledad. Dziękuję za to, że zawsze mogę na Ciebie liczyć!
Zabroniłam jej płakać, by jej piękny makijaż nie spłynął po policzkach i mocno ją przytuliłam. Dziwne, jak kiedyś za sobą nie przepadałyśmy, teraz… byłyśmy jak siostry.
Zostawiłam pannę młodą w pokoju, a sama skoczyłam na piętro do drugiego pokoju by założyć swoją kreację. Była klasyczna, niewymyślna, ale przepiękna. Beżowa, rozkloszowana sukienka na grubszych ramiączkach, do tego czarny żakiecik z baskinką i beżowe szpilki na mega wysokiej szpilce. Byłam praktycznie gotowa, a bransoletkę czy pierścionek zaręczynowy zakładałam pospiesznie schodząc po schodach.
- A Ty gdzie tak biegasz? – na samym końcu schodów stał Marc. Ubrany w czarny, idealnie dopasowany garnitur, białą koszulę i czarny wąski krawat wyglądał jak milion dolarów. Co ja mówię! Jak miliard dolarów!
- Lecę do Babi pomóc jej założyć suknię ślubną. – zeszłam na ostatni stopień schodów i wreszcie byliśmy sobie równi. Mimo to, że miałam na sobie szpilki.
Marc skradł mi słodkiego całusa i pobiegł za Sergi’m, który podobno strasznie panikował i kilka razy próbował zwiać. Zagroziłam, że jeżeli nie pojawi się w kościele to osobiście go zamorduję i że przyprowadzenie go jest na głowie mojego szanownego narzeczonego.
 
Wsiadłam do czarnego Rolls Royce’a razem z panną młodą i kierowca zawiózł nas prawie pod same drzwi kościoła, w którym miał odbyć się ślub. Poprawiłam sukienkę Babi i dodałam otuchy, bo wyglądała na przerażoną.
Ułożyłam druhny w kolejności, w której miały wejść do kościoła, a sama weszłam bocznym wejściem i zajęłam miejsce przy ołtarzu obok Marc’a, który złapał mnie za rękę. Czułam jakby to był dosłownie nasz ślub i nerwy zjadały mnie od środka.
Kiedy muzyk grający na fortepianie (specjalnie sprowadzany w Valencii) zaczął grać pierwsze nuty, wszystkie pary oczu skierowały się do wejścia głównego, gdzie pojawiła się przepiękna panna młoda.
Byłam wzruszona i ściskałam mocno dłoń Marc’a, który po chwili złapał mnie w pasie. Szczęście mieszało się z podekscytowaniem i wzruszeniem. Próbowałam się nie rozpłakać i dzielnie spoglądałam na młodą parę. Sergi był wpatrzony w swoją przyszłą żonę jak w obrazek i to był naprawdę cudowny widok. Widząc tak zakochanych ludzi, poczułam dziwne ukłucie w żołądku.
- Chciałabym być na ich miejscu. – szepnęłam w ucho Marc’a. Brunet spojrzał na mnie szczerze zaskoczony, bo dobrze wiedział, że to ja byłam głównym powodem, dla którego ślub jeszcze się nie odbył.
- Mówisz poważnie? – przytaknęłam głową. – Jestem gotowy, choćby zaraz.
Uśmiechnął się do mnie szeroko. Ślub pobudził mnie do myślenia o tym, że chciałabym założyć białą sukienkę i wyjść za swojego ukochanego.
Przez ostatni rok naprawdę nauczyliśmy się ze sobą żyć. Pierścionek zaręczynowy latał tam i z powrotem, talerze tak samo, a mimo to zawsze się godziliśmy. Byliśmy praktycznie nierozłączni, a to czasami się nam najnormalniej nudziło i spędzaliśmy parę dni z dala od siebie. Później tęskniliśmy jak wariaci i nie mogliśmy doczekać się ponownego spotkania.
- Barbaro, przyjmij tę obrączkę… - usłyszeliśmy łamiący się głos piłkarza, który powoli wsuwał pierścionek na palec swojej narzeczonej. Marc dotknął nosem mojego policzka i z uśmiechem przyglądał się naszym przyjaciołom.
Wszyscy byli niezmiernie wzruszeni i kiedy ksiądz ogłosił ich mężem i żoną, zaczęliśmy równo klaskać. To było piękne wydarzenie i mogłam powiedzieć, że przyczyniłam się to tego w małym stopniu. Poznałam ich, pomogłam w organizacji ślubu, złożyłam podpis jako świadek na zakrystii, gdzie zaprowadził nas ksiądz. Byłam wniebowzięta przez ich szczęście, które emanowało na cały kościół.
Restauracja była przygotowana na przybycie nowożeńców i wszystko dopięte było na ostatni guzik. Najpierw uroczysta kolacja, później tańce do samego rana. Bolały mnie stopy, bo ciągle ktoś mnie odbijał, ale nie narzekałam, bo zawsze wracałam w ramiona Marc’a.
- Weźmy cichy ślub w urzędzie cywilnym, tylko Ty i ja. – szepnęłam do ucha Marc’a, kiedy siedzieliśmy przy naszym stoliku. – Ślub taki jak ten organizuje się praktycznie tylko dla rodziny i możemy go zrobić, ale teraz… bądźmy sami.
- Chcesz, żeby nasze mamy nas zamordowały? – pocałował mnie w policzek.
- Będą się cieszyć razem z nami, a wesele zorganizujemy za jakiś czas. Co Ty na to?
- Przecież wiesz doskonale, że zrobię dla Ciebie wszystko. – uśmiechnął się szeroko. – Ale pod warunkiem, że zrobimy to w najbliższym czasie.
- Choćby jutro. – odnalazłam jego usta i złożyłam na nich długi pocałunek. Myśl o ślubie sprawiła, że Marc’owi zaczęły błyszczeć oczy. Był gotowy biec z samego rana do urzędu i wziąć ślub w pierwszym możliwym terminie. I chcieliśmy tego oboje, to najważniejsze.
Jak postanowiliśmy, tak zrobiliśmy. Po hucznym weselu naszych przyjaciół zjawiliśmy się w urzędzie, by ustalić termin naszego ślubu. Kto by się spodziewał, że aż tyle młodych par chce wziąć ślub w pierwszych tygodniach września. Miła pani z urzędu wcisnęła nas na godzinę 13:00 w środę, czyli mieliśmy dokładnie trzy dni. Marc chyba myślał, że załatwimy to od razu w dżinsach, trampkach i z rozmierzwionymi włosami. Nie zdawał sobie jednak sprawy, że taki ślub trzeba planować z wielkim wyprzedzeniem, a nie z dnia na dzień, czy z godziny na godzinę. Gdyby nie termin środowy, to musielibyśmy czekać, aż ktoś zrezygnuje lub na pierwszy wolny termin czyli październik.
Miałam dokładnie trzy dni na znalezienie idealnej sukienki. Nie chciałam zakładać czegoś starego czy pierwszego lepszego. To miał być nasz dzień. Najpiękniejszy w naszym życiu.

_________________________
*Hello Mr. Handsome!*
 

 Hej! No i został nam jeszcze epilog, który dodam w przeciągu tego tygodnia i koniec! Nie mogę w to uwierzyć! Ależ to przeleciało... nawet nie wiem kiedy!
Postanowiłam nie robić drugiej serii, bo to taka siódma woda po kisielu i ileż można pisać jedną historię, prawda? Po kilku rozdziałach nie miałabym weny i pewnie zawiesiłabym bloga. A tak kończę z uśmiechem na twarzy ;-)
Ok w takim razie czekajcie cierpliwie na Epilog :-)
Do napisania!

4 komentarze:

  1. Jezusiee, jak się słodko zrobiło. Może matki ich nie pozabijają za ten potajemny ślub, ale przecież on powinien być dla młodych, a nie pokazem jak to komu się powodzi.
    Czekam z niecierpliwością na epilog!

    Zapraszam do siebie na nowość:
    http://im-trying-not-to-love-you.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. ojejku, jaki genialny ten odcinek. Wyobrażałam sobie dosłownie wszystko i zaczęłam się uśmiechać jak głupia do sera kiedy przed oczami miałam Marca w garniturze :D
    Ślub w środę? No bez jaj! coś czuję, że mamy nie będą tym zachwycone ! :D
    Ahh ten Marc. Ślub Babi naprawdę piękny, Sol spisałaś się na złoty medal :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jeeeeeeeeeeee !!!!!!!!!!!!
    Nareszcie będzie ślub tak się ciesze :D
    Babi i Sergio powodzenia w życiu :D xD

    OdpowiedzUsuń
  4. O moj boze, wlasnie zeszlam na zawal ; o
    Nie spodziewalam sie slubu babi i sergiego, ale jest cudownie. Jeej i teraz sol i marc sie pobiora ♥ wiesz, ze cie kocham, prawda? :*

    OdpowiedzUsuń