poniedziałek, 5 sierpnia 2013

18. Changes. Changes everywhere


W sumie to nie wiedziałam czy mam się cieszyć czy nie. Z jednej strony skakałam z radości, że Marc wreszcie zmądrzał i zrozumiał, że to nie moja wina, ale z drugiej jednak strony… byłam na niego strasznie wściekła. Wszystko wszystkim, ale żeby od razy wyjeżdżać na Ibizę, by „odreagować”? Nie dał mi nawet wszystkiego wytłumaczyć, a na tym najbardziej mi zależało. Chciałam tylko, żeby poznał prawdę, bo w końcu kochałam go nad życie, a on? Wypiął się na mnie i wyjechał z chłopakami.
Strasznie to wszystko odchorowałam. Leżałam jedynie w łóżku z gorączką i oglądałam telewizję. Nie mogłam się skupić na niczym, a w szczególności na zemście na Marc’u. Babi wywnioskowała, że przeziębiłam się w drodze powrotnej z jednej z imprez, bo zawsze miałam na sobie jedynie sukienkę i prawdę mówiąc mogłam wtedy złapać jakiegoś wirusa, który krążył w powietrzu.
Głowa bolała mnie niemiłosiernie, łzawiły mi oczy i w dodatku zaczął mi się katar. Przeziębienie podręcznikowe. Gdyby nie kuzynka i jej opieka to prawdopodobnie zdana byłabym jedynie na siebie. A nie miałam siły dosłownie na nic.
- Jak się czujesz, ciociu? – do pokoju wpadła Milli, ciągnąc za sobą Ninę. Psiak tęsknił za swoim właścicielem, nie wspominając już o mnie. Miałam nadzieję, że wreszcie się pojawi, a godziny mijały, a on dalej nie zjawiał się w moich drzwiach.
- Już lepiej, kochanie. – poklepałam miejsce obok siebie, by mała mogła usiąść  i pogłaskałam psiaka, który skoczył tuż zaraz za dziewczynką na łóżko.
- Mogę zatrzymać Ninę?
- Przecież wiesz, że to pies Marc’a. Byłoby mu smutno gdyby wrócił i nie zastał swojego pieska. – złapałam psinę i przyciągnęłam do siebie.
- Już długo go nie ma, a ja się nią dobrze zajmuję. Mama tak mi powiedziała! – uśmiechnęła się szeroko.
- Niestety nie możesz zatrzymać Niny. Dobrze wiedziałaś, że ta opieka jest tylko tymczasowa.
- A kiedy wróci Marc? – wzruszyłam jedynie ramionami w odpowiedzi. – A mogłabyś zabrać nas na podwórko?
- Nie widzisz, że jestem w łóżku i jestem chora? Jak wyzdrowieję to obiecuję, że pójdziemy bawić się na plac zabaw. A mama gdzie jest?
- Rozmawia z kimś przez telefon w swoim pokoju. – spojrzała na zegarek. – Idę oglądać Housa w swoim pokoju. Nina chodź! – zeskoczyła z mojego łóżka i pędem pobiegła do siebie.
Dosłownie sekundę po jej wyjściu do pokoju weszła uśmiechnięta blondynka.
- Z czego się tak cieszysz? – burknęłam pod nosem.
- Chłopcy wylądowali pół godziny temu. Dzwonił Sergi. – oparła się o framugę drzwi. – Nie cieszysz się, że zobaczysz Marc’a?
- Nie. Wkurzył mnie i dobrze o tym wie. – założyłam ręce na piersiach. – A poza tym już mnie nie obchodzi czy jest w Barcelonie czy nie. Miał swoją szansę.
- Soledad… - kuzynka westchnęła i podeszła bliżej. – Nie bądź taka. Widziałaś te wszystkie kwiaty? Nie widzisz jak on się stara, żeby naprawić swój błąd?
- Myślisz, że jakieś kwiatki tu pomogą? Zranił mnie, a jego dąsy naprawdę działają mi na nerwy.
- Mówiłam Ci, że przemyśli swoje zachowanie i wróci prosząc o wybaczenie. Przecież to Marc… kocha Cię na zabój, Ty zresztą jego też. Nie rozumiem czemu musicie się tak zadręczać.
- To jego wina! Ja tylko wyznałam mu prawdę o ojcu. Nie myślałam, że może tak zareagować! Czy ja zrobiłam coś nie tak? Zdradziłam go? Przespałam się z kimś? Nie! Więc niech nie wymyśla, bo naprawdę dobrze mu radzę… lepiej niech ze mną nie zaczyna!
 - Bo obudzi się w Tobie don Sierra? – zaśmiała się kuzynka, ale jej nie odpowiedziałam. Obróciłam się do niej tyłem i naciągnęłam na głowę kołdrę.
Tylko tak mówiłam, ale w głębi duszy chciałam przytulić się do swojego chłopaka. Chciałam, żeby było tak jak dawniej: bez spięć, bez ojca-kryminalisty, bez szwagra-lovelasa-fajtłapy… Tylko ja i On. Czy to wiele?
 
Późnym popołudniem rozbrzmiał dzwonek do drzwi. Nie ruszałam się nawet z łóżka i leżałam tyłem do wejścia do mojego pokoju. Wiedziałam dobrze, że przyszedł Marc.
- Sol? – usłyszałam niepewnie jego głos, który sprawił, że po moim ciele przeszedł dreszcz. – Mogę wejść?
- Wchodź, nie gadaj! – pogoniła go Babi, która zamknęła za nim drzwi. Uprzednio wpychając go na siłę do mojego pokoju.
Usiadł na skraju łóżka i odłożył bukiet różowych lilii.
- Mógłbyś wreszcie przestać dawać mi kwiaty? Mam ich całe mieszkanie i nie wiem co mam z nimi zrobić! – jęknęłam odwracając się.
- Kochanie, przepraszam za swoje zachowanie. – złapał mnie za rękę. – Zareagowałem zbyt impulsywnie, ale naprawdę nie spodziewałem się tego, że don Sierra to Twój ojciec.
- I dlatego przez dwa tygodnie bawiłeś się na Ibizie jakby nigdy nic? – fuknęłam wyrywając dłoń.
- Cały czas myślałem tylko i wyłącznie o Tobie.
- A nie o Pam?
- Pam? Zwariowałaś? Była na Ibizie przez pewien czas, ale dałem jej do zrozumienia, że kocham tylko i wyłącznie Ciebie. Nie bądź o nią zazdrosna. – uśmiechnął się zachęcająco i przybliżył się znacznie. – Kocham Cię.
- A ja Ciebie, głupku. – nie pozwoliłam się pocałować. Musiałam dać mu nauczkę.
- Dobra, a teraz wstajesz, pakujesz się i jedziemy do mnie. – zarządził po chwili przekomarzania. Spojrzałam na niego spod byka i z powrotem opadłam na poduszkę. – Mówię poważnie. Dość tej separacji. Wprowadzasz się do mnie.
- Co? Chyba zwariowałeś.
- Mówię śmiertelne poważnie. – wyjął moją walizkę z dna szafy i spojrzał na mnie badawczo. – Pakujesz się sama czy mam to zrobić za Ciebie? – fuknęłam jedynie pod nosem „wal się” i naciągnęłam na siebie kołdrę. Jak powiedział, tak zrobił. Zaczął wrzucać moje ubrania do walizki, potem drugiej i kolejnej. Nie mogłam uwierzyć, że autentycznie demoluje mi pokój i wrzuca do walizek wszystko jak leci.
Siedziałam tak w całkowitym osłupieniu. Gdyby nie fakt, że do pokoju wparowała Milli razem z Niną to prawdopodobnie patrzyłabym szeroko otwartymi oczyma na chłopaka, który chyba za bardzo się zagalopował.
- Nina, kochanie! – krzyknął Marc widząc jak podbiega do niego jego najukochańsza psina. Mała dała mały popis swojego talentu wokalnego i poszczekiwała radośnie na widok swojego pana. Brunet wziął ją na ręce i gdyby nie interwencja Milli to zadusiłby ją na śmierć.
- Mogę ją zatrzymać? – zapytała ni stąd ni zowąd. – Mama powiedziała, że dobrze się nią zajmuję, ale ciocia nie chce się zgodzić.
- A jak byś się czuła gdyby ktoś chciał zabrać Ci przyjaciółkę? Nina będzie smutna, ja też… nie może u Ciebie zostać, słonko. – Marc kucnął przy małej i ze zwierzakiem na rękach próbował jakoś ułagodzić małego potworka. – Nie smuć się.
- Ciocię też zabierzesz? – spojrzała na niego swoimi wielgaśnymi oczyma.
- Kocham Twoją ciocię i chcę, żeby znów ze mną mieszkała. Gniewasz się na mnie? – mała pokręciła głową. – Obiecuję, że możesz odwiedzać Ninę, kiedy tylko będziesz mieć ochotę.
- Powiem Ci, że masz niezłe podejście do dzieci. – westchnęłam zaraz po wyjściu Milli. - Mnie w ogóle nie słucha.
- Wszyscy mi to mówią. – zaśmiał się i wskoczył na moje łóżko. Położył się na brzuchu tuż obok mnie i złapał mnie za rękę. – Jedziemy do mnie?
- Ledwo wróciłeś i myślisz, że za Tobą polecę? Marc, to były dla mnie naprawdę bardzo trudne dwa tygodnie. Sprawiłeś mi wiele bólu tym, że nie odezwałeś się ani słowem.
- Musiałem to przemyśleć. Zrozum… - podniósł się na łokciu, aby być jeszcze bliżej mnie. - …ta informacja była jak grom z jasnego nieba. Nie wiedziałem jak mam zareagować.
- Domyślam się.
- Nie możemy po prostu o tym zapomnieć i iść do przodu? Chcę, żeby było tak jak dawniej.
- Ja też tego chcę, ale nie mogę tak po prostu zapomnieć o moim ojcu. Wiem kim jest i… jaki jest, ale nie mogę przestać o nim myśleć.
- Może źle się wyraziłem… chodziło mi o to, żebyśmy dali spokój tej sprawie i żyli dalej. Nie możemy wciąż i wciąż do tego wracać, bo o nie da nam spokoju, a tego najbardziej teraz potrzebujemy. Hm? – dotknął nosem mojej dłoni. Przeczesałam drugą ręką jego włosy i uśmiechnęłam się delikatnie. Miał rację. Nie mogłam ciągle obarczać się winą i myśleć o moim ojcu, jako don Sierra. Nie pozostało mi nic innego jak pogodzenie się z sytuacją i ruszenie z miejsca.
Spakowałam swoje kosmetyki do drugiej walizki i popędziłam Marc’a by pomógł mi je znieść do jego samochodu. Wymieniłam kilka zdań z Babi, która kręciła jedynie głową z niedowierzaniem i zeszłam na dół po schodach.
Marc był szczęśliwy jak dziecko i ciągle gadał. Myślałam, że nigdy nie przestanie paplać, a droga do jego mieszkania przyprawiła mnie o ból głowy. Wciąż byłam chora i nic nie wskazywało na poprawę w najbliższym czasie.
- Gdzie idziesz? – zwrócił się do mnie Marc, widząc jak wychodzę na górę po schodach.
- Do łóżka. – odpowiedziałam wycierając nos chusteczką.
- Już? Może najpierw coś zjemy? – oparł się o balustradę o poruszał znacząco brwiami.
- Jestem chora, idioto. – jak na zawołanie zakasłałam ostro i wyszłam na górę nie zwracając uwagi na jego słowa. Czułam się fatalnie i marzyłam tylko i wyłącznie o łóżku.
Weszłam do swojego dawnego pokoju, który mieścił się naprzeciw sypialni Marc’a i zakryłam się szczelnie kołdrą. Brunet dołączył do mnie po jakimś czasie szepcząc mi wprost do ucha, że zajmie się mną i mam powiedzieć czego tylko potrzebuję. Przytuliłam się do niego mocno i zamknęłam oczy. Niczego więcej w tym momencie nie potrzebowałam do szczęścia.
 
Obudziłam się z potworną migreną. Marc przygotował mi śniadanie, które przyniósł do łóżka zaraz po moim przebudzeniu.
- Myślałem o tym, żeby kupić psa Milli. – zagaił po chwili ciszy.
- Co? – o mało nie zadławiłam się herbatą. – Psa?
- Mała zakochała się w Ninie, więc to chyba dobry pomysł, żeby miała coś swojego, nie sądzisz?
- Miała ją na chwilę i myślę, że po tygodniu by się jej znudziła. By mieć psa trzeba być odpowiedzialnym… wyprowadzać go na spacery, karmić, dbać. Babi nie potrafi zająć się do końca swoim życiem, a co dopiero nowym członkiem rodziny.
- Nina wiele mnie nauczyła. Jestem bardziej odpowiedzialny, zdecydowanie wydoroślałem odkąd ją mam.
- Masz ją od ponad roku, czyli od mniej więcej dwudziestych urodzin. Ona ma niecałe siedem! Jak Ty to sobie wyobrażasz?
- Dobrze zajmowała się Niną podczas mojej nieobecności… dlatego uważam, że pies jej dobrze zrobi. Ma mało przyjaciół, a dzieci potrzebują towarzystwa.
- Musimy o tym pogadać z Babi. Pies to nie zabawka. Nie można go rzucić w kąt, gdy się znudzi. – chłopak pocałował mnie w policzek i uśmiechnął się szeroko.
- Uwielbiam robić jej prezenty.
- Zdążyłam zauważyć. Ale powinieneś trochę zwolnić, bo zaczynasz przesadzać.
- Aż strach się bać jak będę rozpieszczał swoją córkę. – uśmiech nie schodził z jego twarzy. Jeszcze nigdy nie rozmawiałam z nim na temat dzieci, więc wolałam zmienić temat. Jak najszybciej się dało.
- Kiedy zaczynacie treningi? – opowiedział mi mniej więcej kiedy zaczyna się pre-season, z kim grają pierwszy mecz, kiedy mają testy medyczne. Wszyściutko. Po chwili jednak całkowicie zafrasowana byłam swoim katarem i nie mogłam skupić się na jego słowach, co też szybko zauważył.
- Chciałbym gdzieś z Tobą pojechać… na kilka dni. Tylko Ty i ja, w jakimś kameralnym miejscu. Na biwaku było super, ale chciałbym spędzić czas sam na sam. – odłożył tacę na bok i objął mnie ramieniem. – Co Ty na to?
- Czemu nie. Masz już jakiś plan?
- Jeszcze nie. Wymyślimy coś. – pocałował mnie w skroń. – Nawet nie wiesz jak bardzo za Tobą tęskniłem.
Uśmiechnęłam się do niego i oparłam o jego klatkę piersiową. Przez ostatnie dwa tygodnie marzyłam o chwili takiej jak ta. Chciałam się do niego wreszcie przytulić i przestać zadręczać głupimi myślami. Wreszcie mogłam to zrobić i przez to byłam najszczęśliwszą osobą pod słońcem.

Marc nie dawał za wygraną jeśli chodzi o kupno psa. Zaciągnął mnie do kilku hodowli rasowych szczeniaków, które były obłędne. Nie chciałam wychodzić, chciałam je przytulać i zagłaskać na śmierć. Babi początkowo nie chciała się zgodzić na prezent od „wujka” Marc’a, ale w ostateczności stwierdziła, że będzie to dobry prezent na siódme urodziny małej.
Wybraliśmy suczkę o imieniu Luna, była przepiękna, radosna i biegała za Marc’iem, jakby chciała go zjeść. Byłam w niej zauroczona, ale nie mogłam jej zatrzymać ze względu na Ninę, która była o nią bardzo zazdrosna. Przez dwa dni, które u nas była nie odstępowała nas na krok i pokazywała tym, kto tak naprawdę rządzi.
Sergi zorganizował przyjęcie dla Milli w jednej z restauracji na przedmieściach i zaprosił sporo gości. Wśród nich nie zabrakło oczywiście piłkarzy, którzy nie pogardzą darmowym jedzeniem i piciem. Alexis był w swoim żywiole jeśli chodzi o zorganizowane gry dla przyjaciół Milli z placu zabaw. Bawił się przednio i ani nie myślał wracać do swoich „starszych” kolegów.
Siedziałam przy stoliku z kuzynką, Sergim i Marc’iem. Podreperowałam swoje zdrowie, więc nie zdychałam już na każdym możliwym kroku, ale nie doszłam jeszcze do pełni energii. Marc sprawował nade mną opiekę i faszerował mnie różnymi ziółkami, lakami, zupkami i wszystkim co miało mi pomóc. Odwoływał się swoją troską o mnie, a dobrze wiedziałam, że chodzi mu tylko i wyłącznie o to, żeby zaciągnąć mnie do łóżka. Mężczyźni…

_________________________
*___*

Hej! Ależ miałam zakręcony weekend. Nie miałam nawet czasu, żeby poczytać pudelka :D He he. Dlatego nie jestem na bieżąco u Was, ale wszystko to nadrobię w tym tygodniu :*
Pozdrawiam :-)
PS: Wszystkim dziękuję za nominowanie do jakiejś tam gry w odpowiadanie na pytania, ale ja już się w to nie bawię. Ale dzięki!

7 komentarzy:

  1. Ah ten Marc! Umie zachwycać. Ja to bym chciała, żeby facet wysyłał mi tyle kwiatów :D Dobrze, że pogodzili się, bo inaczej bym musiała dalej czeeekać i czeeekać, a to było już nie do zniesienia, bo kocham czytać o nich. Są tacy słodcy ;)
    Marc to dobry wujek. Chociaż ja osobiście nie chciałabym dostać psa. O nie, co to, to nie! Jakoś nie lubię psów. I w ogóle nie przepadam za zwierzętami.
    No więc czekam na nowość :D
    Buziaki :*

    OdpowiedzUsuń
  2. No tak, wiadomo, że faceci niczego nie robią bezinteresownie. Co do posiadania psa, mam już swojego nieco ponad 10 lat i więcej nie chcę, na każdym ubraniu sierść, w ogóle wszędzie sierść, której dokładnie się nie da pozbyć. Cieszę się, że pogodzili się, mam nadzieję, że nie będzie kłótni przez długi okres czasu :D
    Czekam na kolejny!

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciesze się, że Marc wreszcie wrócił i się pogodzili, rozdział wspaniały czekam na więcej :)

    Mam pytanie z jakiej strony bierzesz gify np. tego pieska ?

    OdpowiedzUsuń
  4. Jaki ten Marc jest kurna słodki no!
    Dobrze, że wrócił, przeprosił i na chama spakował wszystkie rzeczy Sol :D
    Czekam na nowość :*

    OdpowiedzUsuń
  5. Za szybko wybaczyła Marcowi.. ale czy miała inne wyjście jak chłopak zaczął pakować jej ciuchy? :D
    Chociaż właściwie, kto się mu oprze..
    Dobrze, że wszystko już jest ok.
    Czekam na kolejny! :)

    OdpowiedzUsuń
  6. http://call-me-chelsea.blogspot.com/ Zapraszam na rozdział 8 :)

    OdpowiedzUsuń
  7. tyle mnie nie było. musiałam ponadrabiać, było warto, bo świetne rozdziały ! nie sądzę, że za wcześnie mu wybaczyła. on był taki słodki *.*
    czekam na kolejny i zapraszam na nowości u nas
    http://football-i-inne-imaginy.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń