Może to, że przyśniło mi się coś
głupiego o czym zaraz po przebudzeniu zapomniałam, może moja nadmierna
wyobraźnia, ale podczas snu czułam, że jestem obserwowana. Nie przez jedną parę
oczu, ale przez kilka!
- Ciszej, zostaw ją w
spokoju. – słyszałam głos Marca jak przez mgłę. – Odsuń się.-
Podniosłam powieki i ujrzałam wpatrującego się we mnie Thiago, który z miną
niewiniątka przyglądał się mojej twarzy w odległości, która na pewno naruszała
moją prywatną przestrzeń. Podskoczyłam gwałtownie i dopiero po chwili zdałam
sobie sprawę, że wbiłam łokieć w żebra niewinnego Marca.
- Przepraszam! – pisnęłam i
skoczyłam na równe nogi. Uzmysłowiłam sobie, że chwilę mi się przysnęło, a
przez ten czas Marc dzielnie, a nawet rycersko nie narzekał, że bolały go swoje
kolana od mojego ciężaru, który przeniósł się dziwnym trafem z jego ramienia na
owe kończyny.
- Nic się nie stało. –
odpowiedział szybko.
- Która godzina? – zapytałam, bo
nie mogłam znaleźć swojego telefonu w kieszeni, a mogłam przysiąc, że go tam
właśnie schowałam.
- Dochodzi dwunasta. – odrzekł
dos Santos, który siedział na podłodze z joystickiem próbując dokończyć
ostatnią akcję w grze.
- Wow. Późno. – usiadłam z
powrotem na kanapie. Związałam włosy w kitkę i spojrzałam na resztę chłopaków. Muniesa
i Sergi siedzieli oparci o siebie i nic nie wskazywało na to, że zamierzają się
podnieść z podłogi. Tello siedział oparty o kanapę z drugiej strony, a Thiago
nadal chichotał pod nosem i biegał za uciekającą przed nim Niną.
- Idź się położyć, bo widzę, że
dalej chce Ci się spać. – uśmiechnął się Marc, zachowując pozory trzeźwości. –
My jeszcze chwilę posiedzimy.
- Macie jutro trening? – to chyba
nie było właściwe pytanie. Powinnam raczej zapytać: o której macie trening? Jęk
chłopców było chyba słychać, aż na ich stadionie. Na moje słowa zaczęli powoli
się podnosić z podłogi i łapać równowagę. Po wypiciu tak dużej ilości alkoholu,
wcale się nie dziwiłam, że mają trudności z koordynacją ruchu.
Marc zamówił dla nich taksówki i
pomógł im zejść na dół. Zaczęłam zbierać puste butelki, ale kiedy tylko brunet
wrócił, natychmiast mi zabronił to robić.
- Szczerze? Nie miałem pojęcia,
że masz tak dobry wpływ na moich kumpli. Gdyby nie to, że powiedziałaś o
treningu, to prawdopodobnie siedzieliby u mnie do rana. A tak… proszę bardzo:
cisza i spokój. – uśmiechnął się szeroko i dodał po chwili: - Gdybym ich wyrzucał siłą to i tak by dalej siedzieli przed telewizorem. Nie ma na mocniejszych i waleczniejszych od Soledad! - zabrzmiało to jak hasło z jakiejś kampani społecznej czy politycznej, ale i tak mi się spodobało.
Odpowiedziałam uśmiechem i
zaniosłam butelkę, którą trzymałam w ręce do kuchni. Chłopak postanowił
posprzątać resztę jutro, a mnie pogonił na górę. Nina pognała na swój kocyk,
który miała rozłożony przy schodach i grzecznie się na nim położyła. Była tak
słodka, że mogłabym ją zatulić na śmierć.
Wyszłam po krętych schodach i
osunęłam się na łóżko.
- Nie zamierzasz się przebrać? –
usłyszałam głos piłkarza, który wchodził do swojej sypialni. Podniosłam jedynie
głowę i zaprzeczyłam. Naciągnęłam na siebie kołdrę i zgasiłam lampkę, która
paliła się przy łóżku.
Obudziłam się po 9. Ledwie
patrząc na oczy, zeszłam na dół. A zejście po tej kręciole było nie lada
wyzwaniem. Zauważyłam brak Marca w salonie. Później w kuchni dostrzegłam
karteczkę przymocowaną magnesem do lodówki: „Sol, jestem na treningu. Wrócę
po 13:00. Mogłabyś zabrać Ninę na spacer? xo”. Uśmiechnęłam się mimowolnie.
Nie tylko dlatego, że wprost ubóstwiałam niesfornego zwierzaka, który hasał po
mieszkaniu, ale wiadomość od jego Pana po prostu poprawiła mi humor.
Przebrałam się w legginsy,
sportowy podkoszulek i buty do biegania. Włosy związałam w kucyka i postawiłam
na naturalny wygląd. W kuchni znalazłam płatki, które nasypałam do miski i zalałam
mlekiem. Po szybkim śniadaniu, przypięłam Ninę do smyczy i wyszłyśmy pobiegać,
bo mała garnęła się do robienia jakiś psot w mieszkaniu. Wyszłam z założenia,
że pies wybiegany, to pies zmęczony i posłuszny, więc zaczęłyśmy maraton
uliczkami Barcelony. Zawsze lubiłam się ruszać, a bieganie wyzwalało we mnie
pozytywną energię i kopa na cały dzień. Nina szalała i wyprzedzała mnie na
każdym zakręcie. Pod koniec miałyśmy równe tempo i całkiem dobrze ze sobą
współpracowałyśmy. Spuściłam ją by swobodnie pobiegała po parku, a sama
usiadłam na ławce by odetchnąć.
- Wolne? – usłyszałam z prawej
strony. Byłam zafrasowana Niną i jej pogonią za wiewiórką, że nawet nie
zauważyłam jak podchodzi do mnie Sergi i Thiago.
- No jasne. Siadajcie! -
zaprosiłam ich gestem ręki. – A Wy nie na treningu?
- Dziś każdy ma indywidualny
trening na siłowni. My zaczynamy dopiero po 12:00. – odpowiedział Thiago.
- No tak. Ja wybrałam się z Niną
na jogging, ale jak widać ona jest w lepszej kondycji niż ja. – wskazałam na
psiaka, który nie zwalniał ani na chwilę.
- Ależ niczego Ci nie brakuje. –
puścił mi oczko Thiago. – Nina ma dobrą kondycję, bo Marc ją katuje swoimi
joggingami na plaży.
- Nie wiedziałam, że biega poza
treningami. – stwierdziłam zaskoczona. Zawsze powtarzał, że po treningach nie
ma siły by podnieść ręki do góry, więc było to dla mnie oczywiste, że w wolnych
chwilach leży dupskiem do góry.
- Niedługo wszystkiego się o nim
dowiesz. – spojrzałam na Sergi’ego spod byka, bo jego ton głosu był co najmniej
podejrzany. – W końcu mieszkacie razem…
- A no tak. Póki co.
- Ledwo się wprowadziłaś, a już
Marc dał Ci w kość? – zaśmiał się Thiago.
- Nie, nie. Zatrzymałam się u
niego tylko tymczasowo. Szukam mieszkania, więc jakbyście o czymś wiedzieli to
dajcie mi znać. – uśmiechnęłam się.
- Ok, ok. Jak coś to ja mam wolny
pokój. – wyszczerzył swoje ząbki mulat, na co ja i Sergi wybuchliśmy śmiechem.
– No co??
- Wiesz co, Thiago? W porównaniu
z Marc’iem, to Twoje mieszkanie wypada słabiutko. Nie sprzątasz, nie pierzesz…
wszędzie walają się pisemka z gołymi babami… - wtrącił Sergi.
- To ja jednak wolę poszukać
mieszkania na własną rękę. – powiedziałam hardo. – Dobra panowie. My się z Niną
zbieramy, Wy też musicie lecieć na trening.
Zawołałam psiaka, który przybiegł
do mnie i skoczył na kolana Sergi’ego. Przypięłam Ninę do smyczy i truchtem
pobiegłyśmy w stronę mieszkania Marc’a.
Marc wrócił z treningu tak jak
zapowiedział po 13:00. Złapał w ramiona Ninę, która była bardzo za nim
stęskniona. W końcu sam ją tak rozpieścił. Rzucił torbę treningową pod ścianę i
rozsiadł się wygodnie na kanapie.
- Chciałam ugotować coś na obiad,
ale Twoja lodówka świeci pustkami. – oparłam się o schody.
- Nie myśl nawet o gotowaniu.
Zabieram Cię dziś na obiad. – wybałuszyłam oczy. – Musimy jakoś uczcić to, że
przyjechałaś na stałe do Barcelony. Wezmę tylko prysznic i się przebiorę.
- Gdzie chcesz iść?
- To nie będzie żadne miejsce dla
snobów, nie musisz się obawiać. Zabiorę Cię do fajnego miejsca, niedaleko stąd.
- No dobra. To idę się przebrać.
– wyszliśmy na górę i każdy z nas zamknął się w swoim pokoju. W między czasie
musiałam zadzwonić do mamy, bo zapewne wariowała, że nie zrobiłam tego z samego
rana.
Dowiedziałam się, że wychodzi
dziś wieczorem na „spotkanie towarzyskie” z jakimś amantem. Gdy powiedziałam
jej, że idę coś zjeść z Marc’iem była bardzo zadowolona. Utwierdziła mnie w
przekonaniu, że to „złoty chłopak” i jak gdyby nigdy nic się rozłączyła.
Musiałam dać sobie chwilę by ochłonąć i zaczęłam się rozbierać. Zrzuciłam
bluzkę i weszłam do łazienki w samym staniku, bo przypomniałam sobie, że tam
odniosłam większość kosmetyków. Przekraczając próg ujrzałam roznegliżowanego
Marc’a, owiniętego jedynie ręcznikiem.
- Przepraszam. – złapałam
kosmetyczkę i szybko wycofałam się do pokoju. Zapomniałam na śmierć, że do
łazienki nie prowadzą jedynie moje drzwi i ujrzałam roześmianą buźkę mojego
tymczasowego współlokatora. To było zawstydzające, bo co by było gdyby nie owy
ręcznik? Zresztą on też zobaczył mnie jedynie w staniku i krótkich spodenkach,
co spotęgowało moje zażenowanie.
Musiałam jednak odstawić swoją
dumę na bok i zacząć się zbierać, bo czas mnie powoli gonił. Założyłam czarne
rurki, bordową bluzkę z kwiatowym wzorem i skórzane sandały. Poprawiłam kucyka
i zrobiłam lekki makijaż. Nie czułam potrzeby strojenia się w nie wiadomo co,
bo to przecież nie była randka. A i nawet na randkach nie robiłam z siebie
dziwoląga i nie udawałam kogoś kim nie jestem.
Zbiegłam po schodach, gdzie na
samym ich końcu stał uśmiechnięty Marc. Nakazał Ninie, by była grzeczna podczas
naszej nieobecności i razem wyszliśmy z mieszkania. Jego strój również odbiegał
od oficjalnego: dżinsy, koszulka z logo nike i granatowe trampki.
- Gdzie idziemy? – pytałam co
chwilę naszego marszu. Marc śmiał się pod nosem i zarzekał się, że nic nie
powie, aż sama nie zobaczę. Kiedy chłopak się zatrzymał stwierdziłam, że chyba
do końca zwariował.
- Mc Donald’s? Ty nie powinieneś
się zdrowo odżywiać jak na prawdziwego sportowca przystało?
- Dziś mam dyspensę, bo przecież
świętujemy. Wieczorem pobiegamy i wszystko spalimy. – otworzył mi drzwi i
zobaczyłam małe grubaski zajadające się cheesburgerami i jakby tego było mało
popijającymi colę.
Podeszliśmy do kasy i
spojrzeliśmy na wyświetlone menu.
- Na co masz ochotę? - zapytał.
- Mam ochotę stąd uciec. – kiedy
Marc spiorunował mnie wzrokiem, dodałam: - Może być sałatka. – szczerze to
spodziewałam się czegoś ambitniejszego niż wizyta w fast-foodzie.
- No, przecież możesz zaszaleć.
Później to spalimy. Obiecuję! – uśmiechnął się i zwrócił do sprzedawczyni: -
Dla mnie podwójny hamburger z frytkami, duża cola i lody waniliowe.
- Dla mnie hamburger i woda. -
dodałam po nim. Po zapłaceniu (i walce kto stawia) usiedliśmy przy stoliku w
kącie. – Biegałam dziś z Niną po parku. Spotkałam Thiago i Sergi’ego.
- Tak, wiem. Widziałem ich po
treningu i chwalili się, że z Tobą rozmawiali. Mam nadzieję, że nie byli zbyt
nachalni?
- Nie, skądże.
- Może nie tyle Sergi, ale…
dobrze znam Thiago. – zaśmiał się. Widząc jak cieszy się zajadaniem hamburgera
uśmiechałam się pod nosem, bo wyglądał jakby nie jadł tego od wieków. I
faktycznie tak było.
Siedzieliśmy prawie półtorej
godziny. Dawno z nim tak długo nie rozmawiałam. Wyśmialiśmy się za wszystkie
czasy i nie chciałam wracać do mieszkania.
- Mam pomysł. – rzucił w drodze
powrotnej. Pociągnął mnie za rękę za sobą wzdłuż jakiejś uliczki. Kiedy się
skończyła ujrzałam wielki plac zabaw. Był prawie pusty, jedynie kilkoro
dzieciaków bawiło się na zjeżdżalni.
Dawno nie robiłam niczego tak
spontanicznego. Wbiegłam za Marc’iem na plac i ścigaliśmy się kto pierwszy
dobiegnie do huśtawki. Oczywiście była ich cała masa, ale ta jako jedyna
zawieszona była na prawdziwym skrzypiącym łańcuchu i miała coś w sobie. Marc
dał mi wygrać i wskoczyłam na huśtawkę z wielkim uśmiechem.
- Za chwilę się wymieniamy. –
stał przede mną i lekko mnie odpychał, tak że za każdym razem wracałam w jego
ramiona, które trzymały łańcuch.
- Od tego śmiania się, spaliłam
już chyba cały obiad. – nie mogłam przestać się przy nim śmiać, bo ciągle opowiadał
anegdotki z szatni. Jego kumple są zdrowo świrnięci, więc miał masę historii do
opowiedzenia.
- Możemy gdzieś jeszcze iść. W
sumie dopiero dochodzi 18:00. - rzekł po chwili.
- Zabierzesz mnie na plażę? –
chłopak od razu pomógł mi zeskoczyć z huśtawki, na którą od jakiegoś czasu
polował jeden dzieciak i ruszyliśmy razem w stronę wyjścia z placu zabaw.
Po krótkim spacerze uliczkami
Barcelony, dotarliśmy na Barcelonettę. Zdjęłam sandały i wzięłam je do ręki.
Piasek był jeszcze ciepły, choć słońce już niebawem miało się chylić ku
zachodowi.
- Moja mama dziś wychodzi na
randkę.
- Co? Czyli już nie musimy szukać
dla niej chłopaka? – zdziwił się Marc.
- Wychodzi na to, że nie. Sama
sobie poradziła. Dzwoniłam do niej, ale nie chciała się przyznać kto to.
- Może to ktoś kogo dobrze znasz
i boi się Twojej reakcji?
- W sumie to bardzo
prawdopodobne. Ale nie domyślasz się może kto to? Może mama Ci mówiła…?
- Nie, nie. Nic mi nie mówiła na
temat randek Twojej mamy.
- Hej, hej. To tylko jedna randka
i na pewno na tym się zakończy.
- Chciałbym Ci pomóc w tej
sprawie, ale naprawdę nie wiem…
- Może… mógłbyś zapytać mamę?
- Sol… - spojrzał na mnie. –
Dajmy jej spokój, ok? Przecież sama chciałaś, żeby zaczęła żyć swoim życiem i
dała Ci spokój. Kiedy zaczyna to robić, to Ty zaczynasz ingerować w jej sprawy.
- Masz rację. Dam sobie spokój… -
spojrzałam na wyświetlacz telefonu. – Poczekaj chwilę. Tata dzwoni… -
spojrzałam na niego wymownie i odeszłam kawałek, żeby móc swobodnie z nim
porozmawiać.
-
Hej, tato. – odebrałam
telefon.
-
Cześć, Sol. Co słychać?- usłyszałam
w słuchawce jego wesoły głos.
-
Jestem w Barcelonie u Marca. Miałam do Ciebie dzwonić w tej sprawie, ale tak
jakoś wyszło…
-
Pozdrów go ode mnie. Ale po co miałaś dzwonić? Przecież nie musisz się mnie
pytać o pozwolenie, żeby go odwiedzić. Masz 20 lat. – zaśmiał się.
-
Nie o to chodzi. Wprowadziłam się do niego. – odrzekłam jednym tchem.
-
Jak to? Od kiedy jesteście razem? Nic mi nie mówiłaś jak ostatni raz
rozmawialiśmy.
-
Nie jesteśmy razem. Po prostu mieszkam u niego póki czegoś nie wynajmę.
Jesteśmy przyjaciółmi.
-
Sprawiacie wrażenie, że macie się ku sobie, ale udajecie, że tak nie jest. – spojrzałam w kierunku Marca,
którego złapałam na tym, że mi się przygląda. Uśmiechnął się szeroko i odwrócił
jakby nigdy nic wzrok. – Nie chciałabyś z
nim być? To świetny facet.
-
Tato… od kiedy rozmawiamy na temat moich potencjalnych chłopaków? – próbowałam to obrócić w żart, ale
niestety mi się to nie udało. Wciąż dudniły mi w uszach słowa ojca, że udajemy,
że nas do siebie nie ciągnie. Wydawało się, że może mieć rację, ale przecież
nie mogłam mu tego powiedzieć wprost.
-
Musisz poznać Monicę. Jest cudowna… - słychać
było w jego głosie zachwyt nad nową kochanką, z którą spędzał wakacje w Los
Angeles.
-
Koniecznie. Mama się o Ciebie pytała… nie wiedziałam co jej mam powiedzieć,
dlatego powiedziałam tylko, że rozmawialiśmy przez telefon dwa tygodnie temu.
-
A ona dalej przeżywa? Niech sobie kogoś znajdzie i da mi spokój. Zamknąłem ten
rozdział na dobre.
-
Rozumiem. Ona w sumie chyba też powoli to robi, bo dzwoniła do mnie, że wybiera
się dziś na jakieś spotkanie. Nie wiem z kim i gdzie, ale brzmiała przez
telefon na zadowoloną.
-
Myślisz, że to ktoś kogo znam?
-
Nie mam zielonego pojęcia. Ciężko przeżyła to, że się wyprowadziłam, ale chyba
już się opamiętała. Zajmie chwilę to, żeby przyzwyczaiła się do tego, że
mieszkam w Barcelonie, ale wkrótce powinno być coraz lepiej.
-
Zajmij się swoim szczęściem, ok? Mama jest smutna, że się wyprowadziłaś, ale
prędzej czy później musiało do tego dojść. Mieszkasz w najpiękniejszym mieście
na ziemi ze swoim dobrym przyjacielem i baw się. O pieniądze się nie martw.
-
Właśnie zaczynam rozglądać się nad jakąś pracą i mieszkaniem.
-
Póki co musisz się zaaklimatyzować i przyzwyczaić do tego, że nie mieszkasz już
z mamusią, która podkłada Ci pod nos obiadki.
-
To prawda. – zaśmiałam
się. – Ale pracy i tak będę szukać.
-
Pozdrów ode mnie Marca, całować nie musisz, ale jak chcesz… - usłyszałam głośny śmiech taty. – Przemyśl to co powiedziałem. Ostatnimi
czasy dużo zastanawiałem się nad miłością i muszę Ci przyznać, że dopiero teraz
ją odnalazłem. – przewróciłam oczami.
– Monica jest wspaniała…
-
Tak, mówiłeś już. I ile ma w końcu lat? Ostatnia była dwa lata ode mnie
starsza.
-
Sol, nie bądź złośliwa. Monica ma 22 lata i pokochałem ją całym sercem.
Przyjedziemy niedługo do Hiszpanii, bo ona chce Cię bardzo poznać. Dużo jej o
Tobie opowiadałem i jest ciekawa jaka jest moja jedyna córka.
-
Póki co jedyna… - burknęłam
pod nosem.
-
Widzę, że masz zły humor. Porozmawiamy innym razem. Pozdrów Marca! Do
zobaczenia, córeczko! – cmoknęłam
jedynie do słuchawki i szybko się rozłączyłam niż usłyszałam o nowych rewelacjach
z ust ojca.
Wróciłam do Marca, który siedział
na piasku niedaleko mnie. Usiadłam obok niego i schowałam telefon do kieszeni.
- Co u taty?
- Pozdrawia Cię. – chłopak uśmiechnął
się. – Ehh… wracamy? Robi się chłodno.
- Nie mam bluzy, żeby Ci dać. –
zaśmiał się i wyciągnął do mnie ręce. Przytulił mnie i próbował rozgrzać zmarznięte
dłonie. Gdy ktoś nas obserwował to faktycznie mógłby pomyśleć, że coś między
nami było. W sumie coś mnie do niego ciągnęło, ale nie wiedziałam czy to tylko
przyzwyczajenie, czy coś więcej. Wiedziałam jedynie jedno, że jeżeli to, to
drugie, to prędzej czy później się o tym dowiem.
______________________
Hej hej! Ale miałam zakręcony tydzień, a zapowiada się, że kolejny będzie jeszcze gorszy. Jakoś się historyjka toczy, ale nie po mojej myśli... miało być inaczej, a wyszło jak zawsze ;-)
Pozdrawiam :*
I wyszło świetnie! :* Rozdział boski *o* Ahaha nie ma to jak obiad w McDonald's :D Czy mi się wydaje czy Thiago zarywa do Sol? xD Mam nadzieję, że tata Sol ma rację i jego córeczka będzie z Marciem <3 Pozdrawiam i czekam na następny :*
OdpowiedzUsuńo, czyli mama Sol sama sobie kogoś znalazła. no i bardzo dobrze, zajmie sie swoim życiem zamiast rozmyślać przesadnie o córce. oby tylko ten ktoś okazał sie wartościowym człowiekiem i nie kolegą Marca, hahaha, wiem, wymyślam o.O
OdpowiedzUsuńa Sol i Marca fajnie byłoby widzieć razem tym bardziej że znają sie od bardzo dawna. może to wspólne mieszkanie na to wpłynie? kto wie. najważniejsze by byli szczęśliwi. ;)
Świetny rozdział <3
OdpowiedzUsuńCoraz bardziej chcę, żeby Sol i Marc byli razem. Znają się od małego, wiedzą o sobie wszystko. Byliby idealni!
Tak, jak powiedział tata Sol! A co do jej mamy, to dobrze że sobie kogoś znalazła i przestanie się mieszać w życie naszej bohaterki! Pozdrawiam ;*
jest genialnie! aha, chyba tatuś od dawna coś podejrzewa :D Dobrze mówi!
OdpowiedzUsuńNiech się spikną, nooo :D
Czekam na NN :*
O boże cudowne zaraz nadrabiam ten i twoje inne blogi ;D
OdpowiedzUsuńzapraszam do siebie na nowy
http://two-love-one-life.blogspot.com/
Hehehehe, czyżby tata Sol przewidywał przyszłość. Mam nadzieję, że tak, ale nie obraziłabym się gdyby na potencjalnym miejscu Marca miałby zasiąść np. Thiago :>
OdpowiedzUsuńOdcinek świetny, życzę weny i pozdrawiam :)
Huehuehue :-) Maaaaaaarc. To raz. A dwa, no dlugo bedziesz przeciagac az oni beda razem? Tato Soledad ma racje!
OdpowiedzUsuńPoza tym widze amantow w postaci kumpli Bartry :-)
Czekam z niecierpliwoscia na nowosc :*
Super! czekam na następny ;)
OdpowiedzUsuńwww.http://szukaj-czekaj-nie-poddawaj-sie.blogspot.com/
zapraszam na nowego bloga o Barcy http://milosc-w-barcelonie.blogspot.com
OdpowiedzUsuńMama Sol sobie kogoś znalazła? Poważnie? Mam nadzieję, że dzięki temu nie będzie już tak osaczać córki, bo to się może źle skończyć.
OdpowiedzUsuńOjciec Sol ma w pewnym sensie rację, prawda? Że Sol i Marca łączy coś więcej, no, przynajmniej z jednej ze stron. Tylko jest jeszcze Thiago, który jest trochę nachalny, nie żeby coś, :)
zaprasza na nowy rozdział na http://milosc-w-barcelonie.blogspot.com/
OdpowiedzUsuń