Kolejny dzień
przywitał mnie słoneczną i parną pogodą. Byłam do tego w zasadzie
przyzwyczajona, ale zdecydowanie wolałam kiedy pada. Może to dziwne, bo
wychowałam się w Hiszpanii, gdzie słońce świeci praktycznie każdego dnia, a
deszcz zdarza się od prawdziwego święta, ale zawsze miałam w sobie coś
przewrotnego.
Założyłam
krótkie szorty i bluzkę na ramiączkach. Wychodząc z pokoju usłyszałam głos
mamy, która uporczywie powtarzała komuś przez telefon, że się ceni i nie
pozwoli na takie zachowanie. Przywykłam do jej randkowania, do ojca zresztą
też. Rozwiedli się prawie sześć lat temu i postanowili nie stać w miejscu.
Podziwiałam ich za to i osobiście im kibicowałam, bo chciałam żeby byli
szczęśliwi i niesamotni.
Wiedziałam
doskonale, że dziś jest ten dzień. Musiałam w końcu się przełamać i powiedzieć
mamie o moich planach, czyli o wyprowadzce.
- Z kim
rozmawiałaś? – oparłam się o framugę drzwi kuchennych i spojrzałam na mamę
wyczekująco, jakbym pilnowała czy zadaje się z dobrym towarzystwem.
- Z takim
jednym. – machnęła ręką i uznała, że dalsza wzmianka o owym mężczyźnie nie jest
koniczna. Usiadłam za stołem, gdzie czekało na mnie śniadanie i obserwowałam
każdy ruch matki. Widać było, że coś ją trapi, ale nie chciała tego po sobie
pokazywać.
- Mamo, coś się
stało?
- Co? Nie, nie.
Wszystko w porządku. – uśmiechnęła się do mnie ciepło. – Po południu przyjdzie
do nas Maria. Marc przyjeżdża na weekend.
- Mamo, on
mieszka godzinę drogi stąd. Może codziennie wracać do domu, nie wiem czemu
robicie z tego taką sprawę.
- Mieszka sam w
Barcelonie, wyprowadził się z domu rodzinnego, więc zawsze kiedy wraca to jest
wielka sprawa. – odpowiedziała. Przewróciłam oczami i wzięłam do
ręki jabłko, które leżało w wiklinowym koszyku na kredensie.
Nagle poczułam,
że mój sąsiad może być moją kartą przetargową i sprawić, że mój plan wreszcie
zacznie działać. Wiedziałam doskonale, że ma on siłę przekonywania, a moja mama
jest w nim zakochana od dnia jego narodzin, kilka miesięcy przede mną. Kto miał
mi pomóc jak nie on?
- W sumie to go
podziwiam. – zaczęłam niepewnie. - Miał zaledwie 14 lat, gdy zapisał się do La
Masii, gdzie dojeżdżał przez siedem dni w tygodniu. Teraz mieszka sam, jest za
siebie odpowiedzialny. Po prostu ma wszystko… Ma swoje mieszkanie w Barcelonie,
gra w najlepszej drużynie świata… nic tylko pozazdrościć.
- Też chciałabyś
się wynieść z domu i zostawić mnie całkiem samą jak zrobił to Twój ojciec?
- Nie zostałaś całkiem
sama, tylko ze mną, więc nie przeżywaj tego aż tak. A odpowiadając na Twoje pytanie:
to tak, chciałabym się wyprowadzić. Nie czujesz, że to odpowiedni czas by
dorosnąć? Właśnie skończyłam studia. Ile mam jeszcze czekać?
- Skończyłaś
dopiero licencjat i to dopiero trzy tygodnie temu. Nie narzucaj na siebie zbyt
wiele. A co z magistrem? Mówiłaś zawsze, że chciałabyś go zrobić. Nagle Ci się odwidziało?
- To nie tak.
Mogę go równie dobrze zacząć nie mieszkając tutaj. Nie sądzisz, że byłoby mi
łatwiej znaleźć pracę w większym mieście niż to? Tutaj nie mam w ogóle przyszłości.
Nie chcę zostać starą panną z przedmieść, która żyje marzeniami zamiast je
realizować. – wiem doskonale, że zabolało ją to co powiedziałam, bo dokładnie
tak wyglądało jej życie. Poznała tatę, wyszła za niego, zamieszkali w
mieszkaniu po babci Lucii i przyszłam na świat ja. Porzuciła swoją karierę jako
dziennikarka i zajęła się moim wychowaniem. Kilka razy próbowała wrócić do
dawnej pracy w Barcelonie i pisać dla nich różnego rodzaju felietony, ale za
każdym razem odsyłali ją z kwitkiem. Po wielu latach szczęśliwego, choć
burzliwego związku, tata znalazł sobie młodszą kochankę. Rodzice żyli w
separacji przez ponad trzy lata, aż wreszcie mama zgodziła się na rozwód. Wiem,
że bała się tego, że ojciec wyjedzie i zostanie sama, ale miała wtedy mnie.
Teraz umawia się na randki, ma adoratorów, bo nie jest znów tak stara! Dopiero
co skończyła 40 lat! Może ułożyć sobie życie na nowo, zamiast roztrząsać
przeszłość. Powinna zacząć wreszcie żyć i dać żyć innym (czyt. mnie).
Byłam na siebie
zła, że jej to powiedziałam, ale wiedziałam, że jak nie postawię sprawy jasno,
to nigdy nie wyprowadzę się z Tarragony. Planowałam to odkąd skończyłam liceum,
ale nie mogłam zostawić mamę po tym jak wyjechał ojciec. Wyjechał do Stanów
dokładnie w dniu, kiedy rozpoczynałam swoją naukę w miejscowym ogólniaku. Było
mi to szczerze obojętne, ponieważ już od dawna słyszałam o ich rozwodzie i to
była kwestia czasu, kiedy go mieli sfinalizować. Mama kompletnie się załamała,
bo myślała, że spędzi z ojcem resztę swojego życia. Stało się niestety inaczej.
- Naprawdę chcesz mnie zostawić samą? – oparła się o kredens
kuchenny i spojrzała na mnie zasmucona. Wiedziałam dokładnie co robi. Chciała
wziąć mnie na litość i zatrzymać przy sobie jak najdłużej się da. Tak samo
pogrywała z ojcem, aż wreszcie spakował swoje manatki i wyjechał do Ameryki.
Miałam z nim dobry kontakt i nawet to, że wyjechał nie przeszkadzało nam w
rozmawianiu przez telefon, czy pisaniem maili. Nie czepiał się mnie, twierdził,
że muszę realizować marzenia i bezustannie do nich dążyć. Za to go właśnie
uwielbiałam.
- Chcę tego
najbardziej na świecie! Daj mi wreszcie podjąć własną decyzję! Od zawsze cackam
się z Tobą jak z jajkiem po tym jak odszedł od Ciebie ojciec, ale już z tym
koniec. Nie chcę spędzić życia słuchając o jego kochankach, o tym jakim draniem
jest! Dosyć, jasne? Próbujesz zrobić z niego potwora, a tak naprawdę nie
zdajesz sobie sprawy, że to właśnie przez Ciebie tata odszedł. Czy Ty nie
rozumiesz tego, że praktycznie go zaszczułaś
i wymagałaś, żeby siedział cały czas w domu i nigdzie nie wychodził? Robisz
dokładnie to samo ze mną. Gdy słyszysz o imprezach, albo spotkaniu z
przyjaciółmi to dostajesz białej gorączki! Wpadasz w histerię i liczysz na to,
że zawsze będę Cię słuchać. Jesteś moją matką i Cię kocham, ale nie mogę tak
dalej. – trzasnęłam drzwiami i wybiegłam na górę.
Czułam się
dziwnie. Z jednej strony byłam niesamowicie z siebie dumna, że potrafiłam to
wszystko wyrzucić z siebie, ale było mi też smutno, bo nie chciałam, żeby mama
czuła się przeze mnie źle. Wyjęłam spod łóżka swoje walizki i zaczęłam do nich
wrzucać swoje rzeczy. Trochę się tego uzbierało, bo nie zamierzałam wrócić
tutaj szybko.
Wyczekiwałam
przyjazdu Marca przez okno i kiedy zobaczyłam jak jego samochód zatrzymuje się
na końcu wąskiej uliczki, prowadzącej do naszych domów uśmiechnęłam się
mimowolnie. Wraz z jego przyjazdem poczułam, że nowy początek jest bliski i na
wyciągnięcie ręki.
Moja kłótnia z
mamą wywołała niepotrzebne zainteresowanie moich wścibskich sąsiadów, ale
szczerze powiedziawszy miałam to gdzieś. Widząc ponownie Marca w jego pokoju,
dokładnie naprzeciwko mojego, krzyknęłam:
- Musimy
pogadać. – kiedy nie do końca zwrócił na mnie uwagę, dodałam: - Natychmiast, Marc!
Kiwnął jedynie
głową i już po kilu minutach był w moim pokoju.
- O co chodzi? –
zamknął za sobą drzwi, jakby myślał, że zamierzam wyznać mu wielką tajemnicę i
oparł się o biurko, czekając aż łaskawie odpowiem.
- Mam 20 lat… w
sumie niedługo kończę 21 i to chyba najodpowiedniejszy moment, żeby się
wyprowadzić, prawda? – spojrzał na mnie pytająco i czekał, aż będę kontynuować.
– Muszę się wynieść z domu. Nie mogę się dogadać z matką jak doskonale wiesz i
pomyślałam, że to będzie dobry pomysł jak zabiorę się z Tobą do Barcelony.
- Jak to sobie
wyobrażasz? – odezwał się wreszcie.
- Normalnie.
Zatrzymam się u Ciebie póki czegoś sobie nie wynajmę. Chyba mi pomożesz,
prawda? – podeszłam do niego i złapałam za ramiona, czym wywołałam uśmiech na
jego twarzy.
- Twoja mama
mnie zabije i tyle. Nie wiem czy to dobry pomysł. – usiadłam na biurku obok
niego i szturchnęłam go w bok. – Widzę, że podchodzisz do tego z wielkim
spokojem. Przecież rozpęta się prawdziwa wojna.
- Nie będzie tak
źle. Wojna już w zasadzie była… wsadź mnie tylko do swojego auta i wywieź, ok?
Jestem już nawet spakowałam. – uśmiechnęłam się szeroko.
- Wariatka. –
skomentował krótko. Objął mnie ramieniem i cmoknął w skroń. Brakowało mi jego
poczucia humoru i bezgranicznej przyjaźni, którą mnie obdarzał. Mogłam mieć to
nie tylko od święta i to mi się właśnie najbardziej podobało. Już nawet nie
tylko to, że się wyprowadzę, ale to, że będę go mieć blisko siebie – to właśnie
się dla mnie teraz liczyło. Może nie byłam samotna kiedy wyjechał, ale
zdecydowanie czegoś mi brakowało do pełni szczęścia.
Jak się okazało
właśnie niego.
*
Marc pomógł mi
uporać się z dwiema walizkami i zabrał je do swojego samochodu. Ja natomiast
siedziałam przy stole w kuchni z płaczącą mamą i pocieszającą ją Marią, mamą
Marca.
- Mamo, tak
będzie lepiej. Wreszcie stanę się za siebie odpowiedzialna. Znajdę pracę,
mieszkanie, usamodzielnię się. Czy nie tego właśnie ode mnie chciałaś? Przecież
wiesz, że Cię kocham i będę do Ciebie wracać i wspierać. Nie zostajesz sama.
Masz Marię, sąsiadkę Dolores i ciocię Valentinę za ścianą. – mama kiwnęła
głową. – Będzie dobrze. Zobaczysz.
- Nie szukaj
mieszkania. Marc i tak ma jeden wolny pokój, więc tak będzie najprościej. –
wtrąciła Maria.
- Zatrzymam się
u niego póki czegoś nie znajdę. Będę chciała to zrobić jak najszybciej.
- Przecież to
nie problem dla niego. Dużo czasu spędza na treningach i dobrze, żeby ktoś miał
oko na mieszkanie i Ninę (przyp. pies). – nie chciałam się z nią kłócić. Miałam
tego dość za wsze czasy, więc postanowiłam przeczekać i kiwać tylko głową.
Myślałam swoje i tego nikt nie mógł mi zabrać.
Obie panie mocno
uściskałam i w towarzystwie Marca udałam się do jego samochodu. Zapięłam pasy i
przeszłość zostawiłam za sobą. Przyszłość widziałam przed sobą w zmieniających
się krajobrazach za szybą. Poczułam się wolna jak nigdy i chciałam zacząć
czerpać jak najwięcej z życia. Ot, takie moje postanowienie.
Wjeżdżając do
Barcelony czułam nieograniczoną radość i wewnętrzną energię, która mnie
rozpierała od środka. Byłam w tym mieście wielokrotnie, ale dopiero teraz
poczułam, że to moje miasto. Poczułam, że to moje miejsce.
_____________________
Hej! I jedynka
za nami ;-) Takie jakieś melodramaty mi wyszły, ale wiadomo, że początki
pisania czegoś nowego zawsze są trudne. Wczoraj zdałam sobie sprawę, że tak
naprawdę zostały mi cztery tygodnie nauki (w tym tydzień majowy i tydzień
juwenaliowy) i mam dwa pierwsze egzaminy. Później masa wyjazdów terenowych i
ostatni, najcięższy egzamin w połowie czerwca. Ale mi ten rok zleciał! Wydawało
mi się, że dopiero co jest 1.10, a już połowa kwietnia! Nie wiem czy
się cieszyć czy płakać ;-)
Omnomnomnom, Bartra <3
OdpowiedzUsuńOdcinek cudowny, cieszę się, że Soledad postanowiła się usamodzielnić i że jej się to udało. :D
Cicho liczę, że mieszkanie razem z Marciem pozytywnie wpłynie na ich relacje :3
Pozdrawiam :*
xxxbarcaxxx [always-and-forever-barcelona.blogspot.com]
ojejujejujejujejuejeuejeu, kocham cię wiesz? Za tego Bartrę!
OdpowiedzUsuńOdcinek bardzo mi się podoba, czyżby w Barcelonie zda sobie sprawę, że kocha Marca?
AAAAAAAAA
i tak cię kocham!
Czekam na nowość :*
Aww ;3
OdpowiedzUsuńJa również to powtórzę: Kocham Cię:* i kocham Marca <3
Sol postanowiła się usamodzielnić i bardzo dobrze. Czekam na ich dalsze losy, pozdrawiam :*
O kurczaczek!
OdpowiedzUsuńZapowiada się naprawdę niesamowicie no i Marc *.*
Coś czuję, że będzie się między nimi działo w tej Barcelonie i to bez dwóch zdań! :D
Czekam na nowość :*
O jejku.
OdpowiedzUsuńZapowiada się bardzo ciekawie. Mam nadzieję, że w Barcelonie wyniknie z tego coś ciekawego i za kilka rozdziałów będziemy czytać o romansie tej dwójki ;P
Zapraszam do siebie:
http://manutdlov.blogspot.com
prolog świetny tak samo jak pierwszy rozdział xD
OdpowiedzUsuńdobrze, że Soledad zdecydowała się na przeprowadzkę, zawsze to jakaś odmiana, nowe wyzwanie tym bardziej że będzie miała przy sobie Bartrę *-*
Cudowną ma mamę, nie powiem. Żeby trzymać córkę pod kloszem tylko dlatego, bo boi się zostać sama. Nie powinna jej tak ograniczać szczególnie, że ma wokół siebie ludzi, którzy nie pozwolą jej zostać samej.
OdpowiedzUsuńSol dobrze zrobiła, że postawiła się i zdecydowała na przeprowadzkę, bardzo dobrze.